zdjęcia i fotografie góry Kaukaz, Gruzja, Armenia, Azerbejdżan, turystyka, podróże, wyprawy, gospodarka, bezpieczeństwo, zabytki, zwiedzanie, trekking, Morze Czarne, wybrzeże, Tbilisi, Batumi, Mccheta, Kazbek, Kazbegi, Wardzia
strona główna strzalka relacje strzalka Z dzieckiem w plecaku cz. 2

Z dzieckiem w plecaku - cz. 2

- 2011.08.01 (poniedziałek) - dzień ósmy
Jezioro Sewan - Dilidżan (autostop) 31km

Ranek tradycyjne pakowanie i ostatnia zabawa na placu zabaw. Potem ruszyliśmy autostopem na północ w stronę Gruzji. Najpierw był Kamaz, pote rdzewiejącą Wołga z kierowcą, który kierował jedną ręką, bo drugą miał w gipsie. Ostatni odcinek przez tunel do samego Dilidżan przejechaliśmy eleganckim vanem.

Dilidż an - Wanadzor (pieszo, marszrutka) 40km

W Dilidżan w punkcie informacji turystycznej spotkaliśmy naciągacza, który próbował wynająć nam auto (czytaj: taksówkę) za 15000 AMD (sic!), którym mieliśmy dojechać do granicy z Gruzją (de facto podróż do granicy kosztowała nas niespełna 3000 AMD). W Dilidżan spotkałem Norwegów (tych spod Aragats), którzy tradycyjnie byli lekko na gazie. Po krótkiej rozmowie, w której usłyszałem że jesteśmy "extremely hardcore", Norwedzy zygzakiem pobiegli do czekającej na nich taksówki. Żeby złapać autostop, , wyszliśmy za miasto. W upale zajęło nam to 40 minut. Zamias autostopu złapaliśmy marszrutkę do Wanadzor.

W postsowieckim miasteczku Mikołaj korzystał pod opieką wynajętej niani za 200 AMD z atrakcji, jakie czekają na dzieci w miejskim parku nieopodal Placu Hajka. Nocleg planowaliśmy na poczekalni dworcowej w oczekiwaniu na poranny pociąg do Tbilisi. Ale zostaliśmy wyrzuceni przez naczelniczkę stacji. Kiedy w milczeniu zebraliśmy się, Rosjanka zmieniła zdanie po namowach kolejowego policjanta i kasjerki. Nie skorzystaliśmy z "chwiejnej uprzejmości" i rozbiliśmy namiot w środku miasta przy prywatnym baraku (trudno nazwać tę budowlę budynkiem), za zgodą właściciela oczywiście.

- 2011.08.02 (wtorek) - dzień dziewiąty
Wanadz or - Bagrataszen (marszrutka, autostop) 90km

Poranek był ciepły i duszny. Na stacji okazało się, że pociąg do Tbilisi będzie jednak wieczorem, a jedyny autobus właśnie pojechał. Znowu wyszliśmy za miasto na autostop. I znów zamiast autostopu wsiedliśmy do marszrutki, dzięki której byliśmy 6 km od granicy. Tam na rozdrożu spotkaliśmy Feliksa, policjanta który zapraszał nas do siebie, ale ciągnęło nas w góry do Azerbejdżanu. Feliks "złapał" (czytaj: zatrzymał samochód osobowy, którym dojechaliśmy do granicy z Gruzją.

Bagrat aszen - Sadakhlo (pieszo) - Tbilisi (autostop) 70km

Po przejściu granicy złapaliśmy "autostop", który nas kosztował 15 dolarów. W Tbilisi zatrzymaliśmy się w Hostelu Georgia i już pierwszego wieczoru zakosztowaliśmy gruzińskiej gościnności. Po sutej kolacji w restauracji zbieraliśmy się do wyjścia, kiedy dwóch Gruzinów zaprosiło nas do swojego stolika. Były długie rozmowy, gruzińskie toasty i mnóstwo świetnego żarcia. Zmęczony Mikołajek wyznaczył koniec imprezy, więc Gruzini chcieli odesłać Beatę z dzieckiem do spania, a mnie porwać na szachy. Przeprosiłem ich i powiedziałem, że muszę dbać o swoją rodzinę, więc jak przyjaciele pożegnaliśmy się i pojechaliśmy taksówką do hotelu - za każdym razem, gdy chciałem uregulować rachunek, słyszałem, że już jest uregulowany.

- 2011.08.03 (środa) - dzień dziesiąty
Tbilisi

Celem głównym tego dnia było kupienie gazu do kuchenki turystycznej (w Armenii gotowaliśmy na suchym paliwie). Niestety, okazało się, że w całej Gruzji gaz będzie za ok. 10 dni. Ruszyliśmy zatem do miasta i w Hostelu Opera od polskiego rowerzysty, który już wracał do kraju (nota bene miał na imię Mikołaj) kupiliśmy gaz. Uradowani zdobyczą, z przyjemnością, pomimo upału ponad 40 stopni, zwiedziliśmy stare miasto. Wieczorem była tradycyjnie pyszna kolacja w restauracji.

- 2011.08.04 (czwartek) - dzień jedenasty
Tbilisi - Lagodechi (taksówka) - Bałakany (pieszo, taksówka) 172km

Taksówką za 25 lari dojechaliśmy do granicy z Azerbejdżanem. Na granicy przeżyliśmy konsternację - strażnik rozmawiał z nami po polsku. Mówił biegle, ponieważ kilka lat temu był na szkoleniu w Polsce. Było miło, choć potem jakiś żołnierz wypytywał (już po rosyjsku), co mamy z Armenii i co tam robiliśmy, czyli standardowa pokazówka na granicy. Za granicą, aby uciec przez 43 stopniami upału wsiedliśmy w taksówkę i dojechaliśmy do miasta, gdzie wymieniliśmy pieniądze. Tu ciekawostka: ani w Armenii, ani w Gruzji nikt nie chciał rozmienić starej studolarówki, a w Azerbejdżanie u konika nie było problemów. Przy stacji kolejowej odświeżyliśmy się trochę i po kupieniu tanich biletów wsiedliśmy do nocnego pociągu jadącego do Baku. Koszt podróż pociągiem: 7 manatów dorosły, 3,5 dziecko - łącznie ok. 70 zł.

Bałaka ny - Baku (pociąg) 460km

Noc w płackarcie była koszmarem. Okna otwierały się 10 cm, a wagon nagrzany był chyba do 50 stopni. Czuliśmy się jak w saunie. Beata pół nocy wachlowała Mikołaja i wycierała mokrym ręcznikiem Nad ranem zrobiło się znośnie. Na dodatek wagonowa nas nie polubiła (chyba dlatego, że nie władaliśmy biegle językiem azerskim), co nie polepszyło naszej oceny nocnej podróży do Baku.

- 2011.08.05 (piątek) - dzień dwunasty
Baku - Quba (autobus) 170km

W Baku od razu po wyjściu z pociągu rzucili się na nas taksówkarze. Po odświeżeniu i zaczerpnięciu świeżego powietrza, ruszyliśmy na dworzec autobusowy. Skąd bez problemu ruszyliśmy autobusem do Quby. Po drodze był postój nieopodal malowniczej góry Besh Barmaq wyrastającej 3 kilometry od brzegów Morza Kaspijskiego. Mikołaj zmęczony nocą w pociągu przespał prawie całą podróż autobusem do Quby. autobusie spotkaliśmy Czechów; matkę z synem, zwiedzających okolice, w których wychowała się rodzina matki. Koszt biletów: 4 manaty za miejsce.

Quba (autobus) - Xinaliq (auto terenowe) 50km

W Qubie po raz pierwszy podczas naszej podróży spadł deszcz. Na dworcu autobusowy znaleźliśmy transport do Xinaliq i zostaliśmy zaproszeni do domu lokalnego dziennikarza, gdzie poznaliśmy patriarchalizm społeczny w praktyce. Po posiłku i pysznej herbacie z samowara zrobiliśmy zakupy (świeże jedzeni na kilka dni) i pojechaliśmy do Xinaliq wynajętym autem terenowym, co wcale nie jest jedyną możliwością jak podaje przewodnik Lonely Planet (koszt 40 AZN!!!). Trasa do Xinaliq jest niezwykle malownicza. Najpierw przejazd przez wąwóz w rudo-ceglastymi ścianami po których spływają wodospady. Potem potężn dolina z wysokim górami, które by nie wywołać grozy, albo ze skromności przykryte były grubą warstwą chmur. Samo Xinaliq to kaskadowo ustawione domki z ręcznie robionych cegieł z ziemi i zwierzęcych odchodów, ludzie żyjący głównie z pasterstwa i posługującymi się własnym językiem, gościnność i serdeczność.

Niestety, piękno miejsca przesłoniło nam zdarzenie, które głęboko wryło się w naszą pamięć. Z powodu zagrożenia terrorystycznego i braku specjalnego pozwolenia nie mogliśmy wejść w góry. Nie pomogły nawet pertraktacje z oficerami, do których musieliśmy specjalnie podchodzi na przeciwległy stok względem kierunku naszego planowanego celu. Pełni złości oraz bezradności rozbiliśmy namiot poniżej Xinaliq i rozpaliliśmy ognisko. Na koniu podjechał jeden z tubylców, który słabo mówił po rosyjsku. Kiedy zapoznałem go z naszą sytuacją, powiedział nam o ścieżce przez góry, którą możemy ominąć posterunek straży. Podziękowaliśmy za informację. Nie chcieliśmy ryzykować ostrzału ze strony Azerskiej straży granicznej.

- 2011.08.06 (sobota) - dzień trzynasty
Xinali q - Quba (pieszo, autostop, marszrutka) - Baku (autobus) 220km

Po niezwykle ciepłej nocy jak na wysokość ponad 2000 m n.p.m. ruszyliśmy pieszo do Quby. Po 7km złapaliśmy autostop, potem znów przeszliśmy parę kilometrów i wsiedliśmy do marszrutki. Podróż na dół do Quba wyniosła nas 2 AZN. Zatrzymaliśmy się w tanim hotelu o nazwie Xinaliq (15 AZN za pokój), w którym musieliśmy jeszcze zapłacić za prysznic (kolejne 5 AZN).

Wieczorem w deszczu poszliśmy na kolację do lokalnej spelunki, która pełniła rolę małej jadłodajni i jakiegoś rodzaju warsztatu. Było "oryginalnie" i nawet smacznie. Noc w łóżkach nie była w stani zrekompensować naszej goryczy, jaką odczuwaliśmy wówczas w Azerbejdżanie. Quba płakała deszczem.

- 2011.08.07 (niedziela) - dzień czternasty
Quba - Baku (autobus) 170km

Podczas podróży powrotnej d Baku, Beata dostała smsa z Polski o tragicznej śmierci kolegi z pracy. Po tej wiadomości ogarnęły nas refleksje o życiu, podróżowaniu, o ludziach. Mirek osierocił trzyletniego syna, właśni rozpoczął budowę domu i marzył o podróży na motocyklu. Gdzie? Nie wiemy. Natomias wierzymy, że teraz podróżuje w najpiękniejsze miejsca, gdzie ludzie i dobr to jedno.

W Azerbejdżanie spotykaliśmy różnych ludzi. Wielu z nich chciał na nas po prostu zarobić. Dobra spotkaliśmy trochę mniej.

W Baku zwiedziliśmy całe stare miasto. Stolica Azerbejdżanu była olśniewająca, ale nic poza tym. Mikołaj pokręcił się na karuzeli Juliusza Verne na placu fontann, zwiedził Pałac Szachów Szyrwanu i przespacerował się Bulwarem Nafciarzy. Na nas Baku nie zrobiło wrażenia, miastu brakowano jakiegoś klimatu. Za to nie brakowało propagandowych plakatów z prezydentem i jego wojskiem, które w rzeczywistości jest głównie na pokaz jak wiele rzeczy w Azerbejdżanie.

Baku - Tbilisi (autobus) 570km

Zdecydowaliśmy że do Gruzji wrócimy nocnym autobusem. Bilety kosztowały nas 39 manatów. Mikołaj spał na kolanach u Beaty, a ja pół noc przegadałem ze studentem filmoznawstwa, który planował ucieczkę z Azerbejdżanu do USA, gdzie chciał kręcić filmy. Młody buntownik w swoich wypowiedziach nie szczędził krytyki swojej ojczyźnie.





Więcej o projekcie "Z dzieckiem w plecaku” na stronie zdzieckiemwplecaku.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright by kaukaz.pl