Cmentarz przy klasztorze Noravank.
Nowy dzień wita mnie żarem z nieba. To już trzeci tydzień wyprawy, w planach mam dotrzeć do Erewania. Co prawda zbyt wiele kilometrów do pokonania nie mam, ale po drodze chcę jeszcze zatrzymać się w kilku ciekawych miejscach. Pierwszym zabytkiem jest klasztor Noravank, do którego prowadzi kilkukilometrowa droga poprzez wąwóz żywcem wyjęty z westernów. Po obu moich stronach znajdują się wysokie, skalne góry o kolorze czerwonym. Sam kościół jest położony na płaskowyżu skalnym i pięknie komponuje się z otoczeniem czerwonych skał. Udaje mi się zwiedzić go tuż przed przyjazdem dwóch autokarów pełnych niemieckich turystów. Dalej kieruję się do Khor Wirap. Droga wiedzie bardzo blisko Iranu, wschodnie powiewy wiatru aż parzą w twarz. Są to najgorętsze chwile mojego wyjazdu. Z dużej odległości ukazuję mi się święta góra: Ararat. Jest to bardzo ciekawy widok, ponieważ góra praktycznie wyrasta z płaskiego terenu. Do klasztoru docieram w stanie początkowego odwodnienia. Uzupełniam płyny i chwilę odpoczywam. Z każdego punktu tego świętego miejsca widać odległego kolosa spowitego dzisiaj w chmurach. W jednym z pomieszczeń schodzę w dół kilkumetrową drabiną i zwiedzam więzienie Grzegorza Oświeciciela. Po południu docieram do Erewania, z którego od razu obieram kierunek na Garni. Przy wejściu kupuję bilet za symboliczną kwotę i już po kilkudziesięciu metrach moim oczom ukazuje się wyjątkowa budowla. Jest zupełnie nie podobna do wszystkich zabytków, które miałem okazję oglądać w tych rejonach świata. Bardzo przypomina mi budowle rzymskie. Warto poruszyć temat biletów: jest to niestety pierwsze miejsce w Armenii oraz Gruzji, w którym muszę płacić za zwiedzanie. Dlaczego niestety? Armenia jest strasznie zaśmiecona. Wszędzie leżą śmieci. Niejednokrotnie byłem w bardzo pięknym miejscu i miałem problem ze zrobieniem zdjęcia tak, by w kadrze nie znalazły się hałdy odpadów. Tu płacę parę złotych za wejście i widzę równo ścięty trawnik, piękne kwiaty, śmietniki, mijam panią która sprząta, a nawet z głośników leci muzyka. Przykre jest to, że kraj ten ma tak duże walory przyrodnicze i zabytkowe, a ludzie w ogóle tego nie dostrzegają i praktycznie nie dbają o swoje największe dobro.
Obszar półpustyni z widokiem w oddali na górę Ararat.
Garni- świątynia poświęcona bogu słońca Mirze (I w. p.n.e.)
Pęknięta linka sprzęgła- niby błaha usterka, lecz w Armenii staje się to sporym problemem.
Noc spędzam, korzystając z wcześniejszego zaproszenia, u Mani- siostry poznanego policjanta. Gdy tylko zajeżdżam pod blok w którym mieszka, gromadzi się koło mnie grupa dzieci, które prawdopodobnie pierwszy raz w życiu widzą motocykl. Mąż Mani na siłę szuka mi parkingu. Mówią, że nie znam tych rejonów i w nocy na pewno coś się stanie. W końcu udaje się zostawić moją Teresę na prywatnej posesji ich znajomych. Następnego dnia jedziemy razem do centrum miasta- ja motocyklem, małżeństwo autem. Drugim sporym minusem Armenii (oprócz wszędzie obecnych śmieci) są kierowcy. To tutaj spotykam największych piratów drogowych. Nie raz, nie dwa, gdy jadę drogą krajową bez pobocza, kierowca samochodu jadącego z naprzeciwka nagle zaczyna wyprzedzać- wyskakuje mi na czołówkę i mruga światłami bym zrobił mu miejsce. Gdy zatrąbisz na winowajcę. On zatrąbi na ciebie. W stolicy Erewaniu sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Żadne znaki pionowe czy poziome zdają się nie obowiązywać. Jedynie sygnalizacja świetlna wydaje się być respektowana. Główna zasada ruchu jest tak, że większy ma pierwszeństwo. Auta albo stare i zniszczone, albo z górnej półki. Rzuca się w oczy kompletny brak dwóch kółek. I nie mówię tylko o motocyklach czy skuterach, ale nawet na rowerach się nie jeździ. Każdy musi mieć przynajmniej jedno auto. Jazda w tych warunkach wymaga ode mnie stanu najwyższego skupienia. Oprócz zwracania uwagi na to, co się dzieje na drodze, muszę również uważać na jej stan. W szczególności na odkryte studzienki kanalizacyjne, które pojawiają się co jakiś czas. Moja jazda zostaje wstrzymana przez normalnie błahą, lecz teraz poważną usterkę. Pęka mi linka sprzęgła. Zatrzymuję się na poboczu. Oczywiście mam zapas. Miałem. Został skradziony! Mania jest umówiona i może do mnie wrócić dopiero za jakiś czas. Dzwonię do ambasady i ustalamy, że postaram się do nich dojechać i wtedy będziemy myśleć nad rozwiązaniem problemu. Gdy zjawiają się moi przyjaciele wspólnie podejmujemy decyzję o holowaniu motocykla autem za pomocą linki. Samodzielna jazda bez sprzęgła jest niemożliwa. Prowadzenie Teresy na holu przez miasto dostarcza mi sporych emocji i dawki adrenaliny. Po kilkunastu minutach, ku mojemu wielkiemu szczęściu, oczom mym ukazuje się dumnie powiewająca flaga Polski. Gdyby nie ci wspaniali ludzie nie wiem jak bym tutaj dotarł z motocyklem. Od konsula dowiaduję się, że w całej Armenii nie ma ani jednego sklepu motocyklowego. Pomoc ambasady kończy się na wskazaniu trasy do baru, którego właściciel przetrzymuje motocykl Polaka, który w zeszłym roku miał bliskie spotkanie z krową. Linka z wraku powinna pasować do Teresy. Wychodzę z ambasady i otrzymuję telefon- dzwoni brat Mani, zaraz się zjawi by mi pomóc. To jest niesamowite: poświęca swoje plany i czas, by pomóc człowiekowi, którego nawet nigdy nie widział. On również mieszkał w Polsce i mogę swobodnie rozmawiać w ojczystym języku. Ustalamy, że właściciel baru sprzedał zniszczony motocykl i kontakt z nim się urwał, jednak udaje się znaleźć fachowca który naprawi usterkę. Potrzebuje około dwóch godzin i wstawi wzmacnianą linkę. Całe szczęście, że strzeliła mi w stolicy, a nie np. pod Tatew. Mając trochę wolnego czasu udajemy się coś zjeść oraz skorzystać z kafejki internetowej. Z bratem Mani rozmawiam na wiele tematów, lecz wszystkie dotyczą Armenii. Dowiaduję się, że zupełna większość kierowców, albo nie ma prawa jazdy, albo je sobie po prostu kupiła. Policja jest doszczętnie skorumpowana i nie dość, że nie zwraca uwagi na łamanie przepisów ruchu drogowego, to sama jeździ jak chce. Przez te kilka godzin już wielokrotnie widziałem jak radiowóz włącza sygnał tylko po to by ominąć korki. Społeczeństwo dzieli się na ubogich i bogaczy. Ci uczciwi, najczęściej należą do ubogich i często pracują w systemie 24 godziny pracy na 8 godzin odpoczynku. Dla nas jest to nie do wyobrażenia. Dla mojego rozmówcy większość bogaczy to złodzieje lub oszuści. Sam prowadzi małą firmę- wytwórnię papierów toaletowych. Jest uczciwy i wszystkie rachunki rozlicza co do złotówki (w tym należy do mniejszości). Przy mnie otrzymuje telefon od jednego z takich bogaczy. Musi zapłacić wyższy o 50% rachunek za prąd, a jak tego nie zrobi to mu go odetną. Jutro będzie musiał poświęcić swój czas pracy i jechać ze wszystkimi rachunkami udowadniać swoje racje. Gdy wróciliśmy do warsztatu fachowiec jeszcze pracował. Coś mi nie pasuje. Linka ciężko chodzi w pancerzu. Gdy mój przyjaciel pyta dlaczego tak jest, w odpowiedzi słyszy "bo to nowa". Po chwili dostrzegam, że linka się strzępi. Jest stara! Facet jeszcze próbuje robić z nas idiotów i strzępienia przycina na szlifierce. Wymiana kilku mocnych słów i w końcu wychodzimy z nową linką, prawidłowo chodzącą w pancerzu. Za "profesjonalną i uczciwą" naprawę zapłaciłem dwukrotność ceny w Polsce. Do motocykla docieramy późnym wieczorem, na całe szczęście wszystko pasuje tak jak trzeba. Serdecznie żegnam mojego druha i przekazuję pozdrowienia dla jego rodziny, mam nadzieję, że kiedyś uda mu się przylecieć do Polski.