Klasztor Tatew pochodzący z 815 roku.
Nim obieram kierunek na Górski Karabach, zwiedzam jeszcze Tatew. Zabytkowe, klasztorne budynki już nie robią na mnie takiego wrażenia, jestem trochę przesycony ich widokiem, jednak usytuowanie klasztoru jest fenomenalne. Został on zbudowany na skalnym urwisku z widokiem na dolinę i góry. Można dostać się tam asfaltową drogą i kolejką liniową rozpiętą nad potężnym kanionem. Tatew tworzy zdecydowanie najpiękniejszą panoramę tej wyprawy. Przemierzam kolejne kilometry i coraz bliżej mi do Górskiego Karabachu, co po azersku oznacza "górski czarny ogród". To samozwańcze państwo jest ormiańską enklawą, od lat będącą przedmiotem sporu pomiędzy Armenią, a Azerbejdżanem. Azerska nazwa pasuje jak ulał- im bardziej się tam zbliżam, tym góry zaczynają robić się coraz ciemniejsze. Przekroczenie granicy polega na podejściu do okienka i odebraniu adresu w stolicy Stepanakert, gdzie mam wyrobić wizę. Nie ma tutaj żadnych szlabanów i przepraw celnych, jedynie progi zwalniające. Mam do pokonania tylko 70 kilometrów, a droga jest bardzo dobrej jakości, lecz liczne winkle i piękne góry skutecznie zwalniają moje tempo. Stolica ukazuje mi się z daleka w dolinie. Jest to bardzo małe miasto liczące zaledwie 53 tysiące ludzi. Najbardziej rzucają mi się w oczy flagi Karabachu, które są licznie zawieszone na lampach. Gdy docieram pod wskazany adres, budynek okazuje się być zamknięty. Jest już po godzinie osiemnastej. No nic, stawię się tu jutro z rana. Mam problem ze znalezieniem miejsca na nocleg- teren jest na tyle górzysty, że każdy nadający się do spania kawałek ziemi zajęty jest przez posesje prywatne. Zajeżdżam na jedną z nich, gdzie zauważyłem staw. Jest rozpalony grill i całkiem sporo ludzi. Okazuje się, że odbywa się tutaj impreza pracownicza, na którą zostaję zaproszony. Wieczorem, gdy moi gospodarze widzą, że zaczynam rozbijać namiot, każą mi wszystko pakować i jechać za nimi. Kończy się na tym, że zostawiają mnie w motelu, za który płacą. Kultura i mentalność tych ludzi chyba nigdy nie przestaną mnie zadziwiać.
W biurze wizowym spotykam kilku rodaków biorących udział w rajdzie po Kaukazie (caucasianchallange). Wyrobienie dokumentów odbywa się praktycznie od ręki, a koszt wizy to 3000 dram. Gdy już mam jechać dalej, na Yamaha Xtz 660 podjeżdża Węgier Dawid. On też uczestniczy w rajdzie. Daje się namówić na wspólną jazdę do najbardziej słynnego klasztoru Karabachu- Gandzasar. Po zwiedzeniu mocno skomercjalizowanego zabytku opuszczamy enklawę tą samą drogą którą przyjechałem. Wieczorem nasze drogi się rozchodzą- Dawid musi jechać w wyznaczone miejsce noclegowe, a ono nie jest mi po drodze.
Dziadoszek i babeczka- symbol Górskiego Karabachu.