Most - granica z Abchazją
Zugdidi było trzecim celem naszej wyprawy naukowej. Ale nasza logistyka sprawiła, że nie mogliśmy spędzić tam zbyt wiele czasu, gdyż było późno. Bardzo. Trafiliśmy na wielki koncert, który rozruszał senne zwykle miasto - na koncert szło się przez bardzo fajne i europejskie centrum. Zdecydowanie ciekawsze niż centra wielu innych położonych na uboczu wielkiej turystyki miast. Wracając do taxi zahaczyliśmy o piękne i pięknie położone pałacyki oraz cerkiew, a jadąc do naszego domu dojechaliśmy do położonej pod miastem fortecy (pełnej żołnierzy), a później nad most oddzielający Gruzję od zbuntowanej Abchazji. Czułem się podobnie jak na granicy Naddniestrza i Mołdawii. Tego dnia moja prośba o wizę do zbuntowanej Abchazji ruszyła w internetową drogę...
Uszguli
Swanetia to jakby raj. Ino w górach i może poza beznadziejną drogą. Pierwsze zobaczone po drodze wieże przyprawiają od dreszcze. Kolejne również, gdyż im głębiej w góry, tym tam jest piękniej. Tylko okrutnie wysokie ceny od początku psują nam humory - 30$ za noc - za co? Po przyjeździe zwiedziliśmy miasteczko oraz jedną z wież. Właścicielka wieży nigdy jeszcze nie spotkała turystów, którzy chcieliby wejść na górę. Mało tam widać polaków bywa... Ceny w mieście dość wysokie, a wybór w sklepach mały. A tak bardzo pragnęliśmy Coca - Coli...Następny dzień to dość późna pobudka, spacer do centrum, a później wyjazd do Uszguli. Po drodze niesamowite widoki - pełne wież wsie widziane z góry są niesamowicie piękne. Z tej perspektywy człowiek czuje się, jakby to było średniowiecze, a on patrzyłby na prawdziwe, średniowieczne osady górskie. Cudownie... Dalsza droga to na przemian doliny i kotliny. Generalnie bardzo ładnie. Uszguli również cudowne, więc nikt się nie zdziwił z powodu tytułu UNESCO. Na miejscu jak zwykle spotkaliśmy przepiękne Gruzinki (jak zwykle na wakacjach - albo z Moskwy, albo z Tbilisi (standardowo)) oraz Gruzinów, którzy mieli nadzieję na małżeństwo z "moimi dziewczynami". Nie broniłem ich - jestem za miłością polsko - gruzińską. Przestały mnie za to lubić :-) Na miejscu spotkaliśmy ludzi, których zwykle spotyka się na całym świecie - Japończycy - wszędzie trafią! Ci byli wyjątkowi - tylko jeden z nich mówił po angielsku i akurat ten był pijany jak kłoda, gdyż jego opiekun zaczął poranek od kilku stakanów porządnej czaczy. Szalony Gruzin...
Mestia
Muzeum w Uszguli jak na swoją cenę (10 lari) jest niezwykle ubogie ilościowo, co nie znaczy wcale źle o jakości, gdyż zgromadzone przedmioty są niesamowicie stare i piękne. Później trafiliśmy do miejscowej cerkiewki i stojącej obok niej wieży, gdzie po kolejnej sesji zdjęciowej ustaliliśmy, w którym miejscu będziemy obiadować. Przynajmniej obiad wliczono nam w cenę tej mega drogiej wycieczki... Nagle szok! Na północy powiały dobre wiatry i odsłoniły nam Szkarę - najwyższy szczyt Gruzji. Widok prawie tak cudowny jak Kazbek - tego nikt nie pokona. Chwile potem nasz obiad został zaatakowany przez stado świń - nie reagowały na żadne krzyki - trzeba było je pogonić fizycznie... Powrót pokazał nam, że nawet strasznie zmęczony człowiek nie jest w stanie zasnąć w każdych warunkach. Nie na ichniejszych drogach. 3 dzień miał być dniem wywiadów i powrotu. Niestety, lawina zabiła naszą drogę - na marszrutkę mieliśmy czekać do 1 w nocy. Dzień wykorzystaliśmy na poznanie miejscowych źródeł i opicie miejscowych trunków. Nocny powrót do domu z wieczornego spaceru był niesamowicie trudny - po drodze rozmawialiśmy, piliśmy, mieszaliśmy, piliśmy... Potem była rozmowa z miejscowymi siostrami i popem. A potem to już trudno stwierdzić. Wieczór na pewno był niesamowicie ciekawy!