fot. Agnieszka Rostkowska
Po raz kolejny będziemy wychwalać pod niebiosa mieszkańców Baku, bez pomocy których nie dostałybyśmy się do Quobustanu (wym. Gobustan). Po odstaniu dwudziestu minut na przystanku przy drodze wylotowej z Baku, nieco zagubione zdałyśmy się na łaskę uprzejmego pana, który swoim samochodem podwiózł nas na postój marszrutkowy i wskazał nam odpowiednią w jego mniemaniu marszrutkę. Okazało się, że i ta nie jest tą właściwą. Po kolejnej przesiadce odjechałyśmy w nieznanym kierunku, jak zwykle pełne wiary i nadziei. Droga pozwala uzmysłowić sobie na jakich terenach położone jest Baku – miasto otacza pustynia, co daje wyobrażenie jak trudno było wybudować taką metropolię. Po dwóch godzinach spotkało nas pewne zaskoczenie – dotarłyśmy do Quobustanu. Tam od razu stoczyłyśmy batalię z taksówkarzem, który w końcu uległ naszym namowom i zgodził się pokazać nam okoliczne atrakcje za 20 AZN. Na pierwszy ogień poszły wulkany błotne – w takiej ilości nie występują one nigdzie indziej na świecie. Ich oglądanie sprowadza się do czatowania z aparatem na pojawiające się znienacka błotne bąble, co zwykle kończy się mulistą breją na twarzy i brakiem zdjęcia (efekt lepszy niż po kąpielach błotnych na Woodstocku).
fot. Agnieszka Rostkowska
Następnie padło na rezerwat archeologiczny – tam wstąpiłyśmy do, nie do końca wartego zwiedzenia, muzeum oraz obejrzałyśmy petroglify liczące nawet do 36 tysięcy lat. W drodze powrotnej taksówkarz pokazał nam położoną najdalej na wschód rzymską inskrypcję jaką kiedykolwiek znaleziono na tych terenach, opowiedział o filmach kręconych w Quobustanie oraz o szalonych Włochach, którzy niemalże pływali w wulkanach błotnych, naiwnie wierząc w ich zbawienne dla zdrowia właściwości.
fot. Agnieszka Rostkowska