Gruzja 2009 - w planach miałem badania naukowe, pracę dla portalu, wypoczynek i odwiedzanie dzieciaków, którymi opiekowałem się w zeszłym roku. Co udało mi się wprowadzić w życie? Jestem pewien, że wszystko poza wypoczynkiem, gdyż po powrocie z Gruzji leżałem w domu bez życia przez bite 2 tygodnie.
Gdy dotarłem do Gruzji największym problemem, jaki napotkałem, było skontaktowanie się z młodymi. Okazało się, że na potęgę zmieniali oni swoje numery telefonów. Mimo tego, że w Polsce spisałem kontakt do każdej osoby, okazało się, że 2/3 z nich jest już nieaktualna. Na szczęście grupa była na tyle duża, iż udało mi się odbyć choć kilka spotkań.
Pierwsze spotkanie odbyłem z Nino – jedną z dwóch osób, które utrzymywały ze mną intensywny kontakt przez cały rok. Problemem większości uchodźców jest brak możliwości ułożenia sobie życia w nowym miejscu i pośród nowych ludzi. Gdy spytałem Nino o jej życie, odniosłem wrażenie, że ma ogromne szczęście. Oboje rodzice pracują, mają własne mieszkanie, a ona sama dość dobrze odnalazła się w ogromnym Tbilisi, gdyż ma tu bliską rodzinę. Nie dotknął ich problem większości wypędzonych ze wsi, których jedynym majątkiem był dom, a jedynym wykształceniem szkoła rolnicza. Dzięki temu, że rodzice Nino poza uprawą roli pracowali w szkole i na policji, byli w stanie szybko znaleźć pracę w stolicy i utrzymać całą rodzinę bez pomocy państwa.
Drugą spotkaną przeze mnie osobą był jeden z najżwawszych i najweselszych w czasie pobytu w Polsce chłopaków, Tengo. Po przyjeździe z Polski przez kilka miesięcy musiał wraz z rodziną mieszkać w przedszkolu, a w styczniu, po przyznaniu im przez państwo odszkodowania za utracony majątek wyprowadził się do domu swojej ciotki na obrzeżach Tbilisi. Jego nowy dom, choć mały i ubogi, pełen był uśmiechniętych ludzi. Być może wynika to z faktu, iż przedsiębiorczy ojciec od razu znalazł pracę, dzięki której rodzina nie jest zdana na łaskę państwa czy mieszkającej w Tbilisi rodziny. Jego rodzeństwo i kuzynostwo ma również niesamowity dar do tańca, dzięki czemu mają oni przed sobą perspektywę spędzenia młodości niesamowicie wesołej, pełnej zagranicznych wyjazdów i pokazywania innym narodom piękna gruzińskiej kultury. Rozmawiając ze mną, Tengo bardzo często wspominał o tym, jak niesamowicie niesprawiedliwy jest los ludzi, którzy utracili swoje małe ojczyzny. Mimo tego, iż modli się o pokój, w przyszłości chciałby pójść do szkoły wojskowej, by w razie problemów móc bronić swojego domu i swojego kraju. Gdy spytałem go o dziewczyny, ojciec Tenga wziął mnie na bok i powiedział, że chłopak jest zakochany w jednej dziewczynie i wydaje majątek by się do niej codziennie dodzwonić. Tengo nie chciał się niczym w tym temacie ze mną podzielić…
Kolejnymi osobami, które planowałem odwiedzić, były Melita i Khatia - dwie zawsze uśmiechnięte siostry. Dziewczyny żyją wraz z rodzicami i młodszym bratem w Kodzie niedaleko Tbilisi. Ponieważ rodzice zajmowali się jedynie rolnictwem, w miasteczku o ogromnym bezrobociu i w suchym klimacie Dolnej Kartli zupełnie nie potrafią się odnaleźć, przez co żyją utrzymywani przez państwo, ze skromnych emerytur i rent członków ich rodziny oraz z pomocy oferowanej im przez żyjącą w Tbilisi rodzinę. Po krótkim chaosie po wojnie, gdy rodzina została zakwaterowana w zupełnie do tego nieprzystosowanych budynkach w Tbilisi, państwo przydzieliło im pośpiesznie odremontowane mieszkanie w dawnych koszarach wojskowych w Kodzie. Jednak mieszkania te, choć ładnie na pierwszy rzut oka wyposażone i wykończone mają wiele mankamentów. W budynku często nie ma wody i prądu, a budowane pośpiesznie dachy czy podłogi już po pół roku sprawiają problemy. Mimo biedy i niepewnej przyszłości dziewczyny są wychowywane w wyjątkowo dobrych warunkach. W domu jest bardzo czysto, wszyscy są zadbani, bardzo mili, i co najważniejsze, mimo przeciwności losu, uśmiechnięci. Dziewczyny, mimo że bardzo utalentowane muzycznie (ukończyły naukę fortepianu w szkole muzycznej) swoją przyszłość widzą na studiach humanistycznych w Tbilisi. I prawdopodobnie mają na to duże szanse, gdyż uczą się wyjątkowo dobrze. Gdy, podobnie jak u Tenga, chciałem porozmawiać o miłościach dziewczyn, mama dziewczyn opowiedziała mi historię Melity. Gdy mieszkali jeszcze w Osetii Południowej, w szkole i po niej często podchodził do niej wyraźnie zakochany chłopak. Ale ponieważ w Gruzji nie przystoi, żeby chłopak tak zaczepiał dziewczynę, rodzice wyperswadowali mu ten fakt. Od tego czasu nikt się za dziewczynami nie ugania.
Z Ani umawiałem się na spotkanie siedmiokrotnie. Po wielokrotnych próbach spotkania w różnych częściach kraju, w tym i nad Morzem Czarnym, ostatecznie odwiedziłem ją w mieszkaniu cioci w Tbilisi. Ani mieszka w mieszkaniu swojej mamy, który na szczęście czekał na nich w stolicy od razu po wojnie. Dzięki temu po kilkutygodniowym remoncie wróciła z Polski prosto do nowego domu. Ani była najszczęśliwszą ze spotkanych przeze mnie osób. Opowiadała o kochającej mamie – nauczycielce języka gruzińskiego, o przytulnym mieszkaniu, o cudownych kuzynach i wspaniałej rodzinie. Ani jest świetną uczennicą i zdobywa praktycznie same dziewiątki i dziesiątki (gruziński system ocen zakłada oceny od 1 do 10), ale mimo, iż już za 2 lata zaczyna studia, nie określiła jeszcze gdzie chciałaby trafić. Ciągle twierdzi, że jest zbyt młoda. Ani stwierdziła również, iż to wyjazd do Polski i 2 tygodnie spędzone w ośrodku Caritasu „Emaus” sprawiły, że po powrocie do kraju była i cały czas jest (mimo że minął prawie rok) bardzo szczęśliwa. Mimo faktu, iż jej ucieczka z wojny była jedną z bardziej dramatycznych. Jak większość młodych żyła w wiosce położonej na północ od Cchinwali i uciekła stamtąd wraz z grupą dzieci i młodzieży dopiero trzeciego, bądź czwartego dnia wojny (nikt nie pamięta, który to był dokładnie dzień). Uciekali drogami i lasami przez góry na wschód do kontrolowanej wtedy przez Gruzinów doliny Akhalgori (oddalonej o ponad 20 kilometrów). Dorośli, pewni że Rosjanie i Osetyjczycy nie będą zajmować ich wiosek, zostali w domach, by pilnować dobytku przed rabusiami. Jednak również i oni zostali wypędzeni ze swoich domów.