Wczorajszy bunt gruzińskich czołgistów wywołał – jak zwykle przy takich okazjach – lawinę wzajemnych oskarżeń między Tbilisi a Moskwą. Gruzini przypisują spisek Rosjanom. A ci... wyśmiewają swoich adwersarzy oraz wykorzystują całą sytuację do dezawuowania standardowych manewrów z udziałem wojsk natowskich. Ćwiczenia startują właśnie dziś, 6 maja i potrwają do 1 czerwca.
Czy słynne już manewry to rzeczywiście: „otwarta prowokacja” (D. Rogozin), „niebezpieczne posunięcie” (D. Miedwiediew), „groźne przytakiwanie gruzińskiemu reżimowi” (S. Ławrow)? Jaki sens mają rosyjskie żale, groźby i apele?
„Cooperative Longbow'09-Cooperative Lancer'09" to jedno z dziesiątków podobnych przedsięwzięć, które co roku przeprowadza Sojuszu Pólnocnoatlantycki . Nie wyróżnia się ani wyjątkową skalą ani jakimiś specyficznym celem lub scenariuszem. Manewry są standardowym elementem programu „Partnerstwa dla Pokoju”, w którym Gruzja uczestniczy już od 14 lat. Planowane były od 2 lat, zaś wiosną 2008 r. ostatecznie zatwierdzono ich miejsce, skład i przebieg. Ideą takich ćwiczeń jest doskonalenie współdziałania armii krajów natowskich z partnerami spoza Sojuszu w sytuacjach kryzysów humanitarnych. Podobnie jest również tym razem. Scenariusz zakłada przeprowadzenie wspólnej misji, w ramach mandatu ONZ, która jest odpowiedzią na wystąpienie kryzysu. W przeciwieństwie do wielu innych manewrów na terenie Wspólnoty Niepodległych Państw, ćwiczenia natowskie wyróżnia wyjątkowa transparentność oraz możliwość udziału wielu, często skonfliktowanych ze sobą na co dzień państw.
Tymczasem Kreml idzie na całość. Narażając się na śmieszność, wbrew faktom, ale z uporem godnym maniaka rysuje społeczności międzynarodowej czarną ocenę rzeczywistości i złowrogie perspektywy. Otwarcie straszy katastrofalnymi skutkami owych ćwiczeń dla spokoju na Południowym Kaukazie oraz relacji Rosja-NATO.
Żenujący spektakl w wykonaniu rosyjskich dygnitarzy i propagandystów zasługiwałby jedynie na politowanie, gdyby nie świadomość, że „w tym szaleństwie jest metoda”. Zauważmy, że doniesienia prasowe pełne są wypowiedzi najważniejszych funkcjonariuszy państwa rosyjskiego i jego przedstawicieli. Przypisują oni sojuszniczym manewrom destrukcyjne intencje i bezwstydnie wypaczają genezę całego projektu. Absurdalne zarzuty opublikowane raz czy dwa przez publicystów dalej pozostałyby absurdem i raczej nie przyniósłby realnych efektów. Jednak ta samą treść w ustach prezydenta, premiera lub ministra brzmi „jakoś prawdziwiej”. Zwłaszcza jeśli jest powtarzana niemal codziennie. Tymczasem w kulturze Zachodu, od tak wysokich urzędników, przywykliśmy oczekiwać odpowiednio wysokich standardów. Słuchając wypowiedzi Putina, Miedwiediewa czy Ławrowa można odnieść wrażenie, że z jednej strony doskonale rozumieją oni kulturowy filtr europejskiego odbiorcy, a z drugiej sami hołdują zasadom wpajanym paradoksalnie... przez najsłynniejszego syna Gruzji - „Dobre jest to, co służy nam, Rosjanom. Mówię otwarcie, powinniśmy posługiwać się przemocą i fałszem „ (Stalin uważał się za Rosjanina i taką narodowość podawał w oficjalnych dokumentach).
Co może przynieść Kremlowi ta zadziwiająca nagonka na manewry odbywające się w Gruzji? Pomocne w tych dociekaniach okazują się określenia używane przez rosyjskich polityków podczas komentowania manewrów: „nieodpowiedzialny watażka Saakaszwili”, „gruziński reżim” czy choćby „wciąganie Gruzji na siłę do NATO”. Z tych słów trudno nie odczytać rzeczywistych intencji Moskwy. Przecież im bardziej zohydzi się obraz władz gruzińskich wśród zachodnich partnerów tym gorszy będzie klimat do współpracy UE i NATO z Gruzją oraz tym słabsze państwo gruzińskie.
Drugi cel Kreml osiągnął dzięki skutecznemu „przekonaniu” niektórych państw do wycofania się z ćwiczeń (np. Armenii, Mołdawii, Serbii). Tym celem jest zaprezentowanie Światu, że Rosja jest w stanie definiować standardy i skłaniać inne państwa do określonych działań, zgodnych z jej intencjami.
Rozgrywka o manewry to nie pierwszyzna dla Moskwy. Podobną histerię czołowi politycy tego kraju rozpętali na przełomie sierpnia i września 2008 r., kiedy to na Morzu Czarnym przebywały okręty natowskie w ramach planowanych od 2007 r. ćwiczeń. Wśród jednostek był nasz „ORP K. Pułaski”. Teraz wśród ćwiczących żołnierzy nie będzie Polaków. Po prostu tym razem tak się złożyło, że nasi dowódcy zapisali się na inne przedsięwzięcia (z bogatej oferty NATO) a polska absencja była znana już rok temu i nie ma żadnego „drugiego dna”.