Z małymi problemami, ale jesteśmy od wczoraj w Gruzji, a konkretniej w Kazbegi. Najlepiej jednak będzie, jak zaczniemy od początku.
Z powodu małych problemów z motocyklem wyruszyliśmy z jednodniowym opóźnieniem. Pierwszą noc spędziliśmy w Mielcu u naszego przyjaciela Bartka, którego serdecznie pozdrawiamy. Z samego rana, pełni optymizmu wyruszyliśmy w kierunku Ukrainy. Będąc na granicy, Michał podszedł do strażnika i nawiązała się rozmowa. Po kilku minutach padło pytanie: "skolka za matacykl z diewuszku?". Niestety 3 krowy, które zaoferował, nie usatysfakcjonowały Michała, dlatego negocjacje się urwały. Chwilę później, czekając na odbiór dokumentów, spotykamy ukraińską rodzinę jadącą na IŻ'u z koszem. W trakcie rozmowy Ukraińcy stwierdzają: "Fajny motor macie, ale tyle fajek, ile w moim to się nie zmieści, a poza tym to na moim wódki się możesz napić i się nie przewrócisz". Pierwsze kilometry za wschodnią granicą nie zwiastowały tego, co nas czekało później... Euro 2012 dało Ukraińcom piękną drogę w stronę Kijowa. Niestety tylko jedną. Kiedy za Lwowem zjechalismy na Ternopil, zaczęło się piekło. Wszechobecne dziury momentami zmusiły nas do jazdy 20 km/h. Podczas krótkiego postoju zaczepiamy lokalesa i pytamy o lepsza drogę na Ternopil. Niestety... Na każde nasze pytanie o stan dróg na Ukrainie słyszymy jedna odpowiedź: "toże dziury". Wtedy jeszcze było nam do śmiechu.
Wieczorem, za Ternopilem, zaczęliśmy szukać noclegu. Trafiliśmy na rodzinę, która zaoferowała nam gościnę u siebie w domu. Po zjedzeniu kolacji, spróbowaniu lokalnego piwa oraz wina, a także długiej rozmowie, położyliśmy się spać. Następnego ranka nad Ukrainę nadszedł zimny front, który nie opuścił nas aż do końca pobytu w tym kraju. Jadąc przez większą część dnia w deszczu, przemoczeni i zmęczeni postanowiliśmy przespać się i wysuszyć rzeczy w motelu. Jak się okazało, nasz motocykl nie był przystosowany do ukraińskich dróg. Element ramy, trzymający stelaże z bagażami i pasażera, nie wytrzymał obciążenia. Na szczęście w motelu spotkaliśmy miejscowego chłopaka, który pracował kiedyś we Wrocławiu. Wykonał kilka telefonów i tego samego wieczoru udało się zespawać uchwyty. Wydawałoby się, że im bliżej zachodu, tym drogi są lepsze. Ku naszemu zaskoczeniu było odwrotnie. Mimo to, przed Dniepropietrowskiem zauważamy kolejne pęknięcia. Policjant, którego zaczepiliśmy, polecił nam pewien warsztat na obrzeżach miasta. Po naprawieniu usterki oraz wzmocnieniu elementu ramy kładziemy się spać. Przed nami jeszcze około 420 km do granicy. Wstajemy wcześnie i jedziemy w kierunku Rosji. W końcu bez problemów dojeżdżamy do granicy. Po załatwieniu formalności ruszamy w stronę Kaukazu. Zapamiętamy Ukrainę jako kraj pełen dziur, bezpańskich psów, betonowych oraz depresyjnych miast, kolorowych przystanków autobusowych, pól pełnych słoneczników i co najważniejsze - wspaniałych ludzi.
Po przekroczeniu granicy zaczyna się ściemniać, więc od razu bierzemy się za szukanie noclegu. Posterunek policji patrzy na nas przychylnym okiem i rozbijamy namiot zaraz obok niego. Jadąc przez Rosję, nie możemy uwierzyć, w jak dobrym stanie są tutejsze drogi. Po obejrzeniu kilkunastu filmików rodem z tego kraju w internecie, zastanawiamy się kiedy skończy się asfalt. Nie kończy się. Jest nawet lepszy niż w Polsce, co może nie jest az takim ewenementem...
Wieczorem łapie nas deszcz i w przydrożnej restauracji pytamy się czy możemy rozbić namiot. Nie minęło 10 minut, a my mieliśmy juz do dyspozycji pokój, garaż na motor i syty posiłek. Przejeżdżając przez Władykaukaz, dostrzegamy ogrom tutejszych gór. Niestety przez problemy z motocyklem nasza wiza do Rosji straciła ważność dzień wcześniej. Z tego powodu spędzamy na granicy ponad 4 godziny. Wydaje się, ze to tylko jeden dzień różnicy, ale biurokracja jest nieubłagana. W rezultacie, aby przedłużyć wizę, musimy wrócić do Władykaukazu i łącznie zapłacić około 160 złotych od osoby. Wbrew temu, co słyszeliśmy wcześniej o Rosjanach, po raz kolejny jesteśmy mile zaskoczeni. Okazało się, że szef przejścia granicznego zapłacił za nas z własnej kieszeni. Zmęczeni i zmarznięci z niedowierzaniem ruszamy w kierunku granicy gruzińskiej.
O 3 w nocy dojeżdżamy do Kazbegi, gdzie bezskutecznie szukamy gdziekolwiek noclegu. Ostatecznie wpadamy na pomysł, aby podjechać do lokalnego szpitala. Bez problemu dostajemy nocleg w jednej z sal szpitalnych. Jadąc w nocy, nie zdawaliśmy sobie sprawy obok jakich widoków przejeżdżamy, dlatego rano postanowiliśmy jak najszybciej to nadrobić. Wielkie, piękne góry i ogrom przestrzeni, a do tego bezchmurne niebo zrobiły na nas niesamowite wrażenie. Tego dnia postanowiliśmy trochę odpocząć od motocykla i wybraliśmy się na spacer po górach w kierunku świątyni Trójcy Świętej (Cminda Sameba). Jest to kościół, który jako symbol widnieje na każdej widokówce w Gruzji, ale żadna z nich nie oddaje prawdziwego piękna tego miejsca. Wieczorem trafiamy do domu jednego z mieszkańców miasta i spędzamy czas na rozmowach z Gruzinem, wznosząc toasty wódką domowej roboty. Dziś ruszamy w kierunku Tbilisi słynną Drogą Wojenną. O przygodach, jakie czekają na nas w kolejnych dniach postaramy się napisać wkrótce.