Nie mogliśmy trafić lepiej! W dniach 7-10 października odbywał się festiwal Tbilisoba - największe święto w stolicy Gruzji, wyjątkowo przesunięte na ten termin, ze względu na wizytę prezydenta Sarkozego.
Dzięki uprzejmości Pani dyrektor mieliśmy możliwość nocowania w polsko-gruzińskiej szkole w centrum miasta. Po dość długiej podróży z przesiadką i zmianach czasu ok. 7 rano dotarliśmy rowerami z lotniska do Tbilisi. Po rozpoznaniu okolicy i małej drzemce na podłodze między ławkami w jednej z klas szkolnych, należało odświeżyć umysł i ciało, a najlepszym sposobem jest wizyta w miejskiej łaźni - carskie banie (wybraliśmy ten rodzaj relaksu nie tylko z chęci ich zwiedzenia i zakosztowania kąpieli w wodzie siarkowej - po prostu w szkole nie było łazienki a w zlewach o ile leciała to tylko lodowata woda) Siarka czyni cuda :) Zaszaleliśmy, za 40 lari mieliśmy do dyspozycji prywatną łaźnię na godzinę. Po wymoczeniu członków, należało koniecznie uzupełnić płyny. Udaliśmy się na miasto - szybko zostaliśmy zaczepieni przez młodą parkę z Gruzji która uraczyła nas dzbanem wina i licznymi opowieściami o Gruzji, przyjaźni, miłości . itp. Różnice kulturowe nie były może znaczące ale niewygodne tematy zarówno my jak i oni elegancko przemilczaliśmy wznoszą przy każdej okazji kolejny toast!. Festiwalowa atmosfera, ludowe chóry, tradycyjne tańce, szaszłyk i wino - Gruzja przywitała nas gościnnie, pysznie i bezproblemowo, pierwsze wrażenia nastroiły nas pozytywnie na cała wyprawę, czuliśmy w kościach, że ten wyjazd będzie jednym z najlepszych :). Po nocnym zwiedzaniu stolicy, powróciliśmy do szkoły. Nocny stróż przywitał nas z otwartymi ramionami - 2 wielkie butle domowej roboty pysznego wina , zagrycha i 3 litry piwa .. !!! Chociaż żadne z nas nie umiało ani słowa po gruzińsku i rosyjsku, porozumiewaliśmy się beż żadnego kłopotu, zwłaszcza Sławek, który po kilku głębszych władał biegle w obu tych językach ;) . rano jednak nie był już taki skłonny do rozmowy . ;).
Po trudach zwleczenia się z łóżek udaliśmy się na dalsze zwiedzanie miasta i pochłanianie :) festiwalowego klimatu.
Tego dnia odbywały się polskie wybory parlamentarne. Oczywiście należało spełnić obowiązek obywatelski i prawie z samiuśkiego rana, czyli po 12:00 ? dzierżąc w dłoniach zaświadczenie, udaliśmy się Aleją Szoty Rustawelego - reprezentacyjną ulicą miasta, do ambasady polskiej, oddać głosy.
Przy urnie poznajemy przemiłych chłopaków z Gdańska, nie ma jak spotkać prawie 3tyś km od domu kolegów z dzielni:) Szybko znaleźliśmy wiele wspólnych tematów i okazało się, że mamy również podobne zainteresowania, które chcieliśmy pogłębić podczas wymiany zdań wieczorem :) .. Wiedzieliśmy, że spotkania winno - czaczowe mogą być "ciężkie", ale nie ma to jak dysputa polsko - polska. Wino u "grubej Rity", Chaczaturian, wyniki wyborów, nocne rozmowy Polaków do rana .