Formalnie wojna się skończyła, a część Gruzji została zajęta i zaanektowana. Podobno powstały tam "niezależne państwa" - każdy inteligentny człowiek jest w stanie odpowiedzieć sobie, jak bardzo są one niezależne i w jak wielkim stopniu są one państwami. Każda ze stron konfliktu - Rosja i Gruzja - straciły na nim i politycznie i gospodarczo. Rosyjscy przywódcy nie przewidzieli, jak bardzo na gospodarce Rosji odbije się ta mała wojna. Ale by nie tylko oni byli stratni, rosyjscy "przyjaciele" ze wschodu zaczęli wycofywać swoje inwestycje z Gruzji. Bez związku z naciskami Rosji oczywiście.
W tych trudnych dla Gruzji i jej mieszkańców czasach na zaproszenie wojewody mazowieckiego, przy współpracy z Caritas diecezji Radomskiej oraz Stowarzyszenia Parafiada na Mazowsze przyjedzie grupa 90 mieszkających w tbiliskich obozach dla uchodźców dzieci, które uciekły z terenów zajętych oraz zniszczonych przez rosyjską armię.
Będę miał przyjemność opiekować się razem z Caritas diecezji Radomskiej połową z nich, która trafi do ośrodka Caritasu w Turnie pod Białobrzegami. Z tej dwutygodniowej przygody napiszę Wam relację wierząc, że przygody młodych Gruzinów w Polsce, będą równie ciekawe, co przygody Polaków w Gruzji.
Czym się różni młody Gruzin pół godziny po przylocie do Polski od młodego Gruzina pół dnia po przylocie?
Mniej więcej tym, czym spokojny byczek od byczka rozjuszonego :)
Ale po kolei.
Młodzież przyleciała do Polski 2 wojskowymi CASAmi, co sprawiło, że byli trochę mniej wypoczęci, niż na ten przykład ja po powrocie z wojny. Zmiana czasu, długi lot i kompletnie nowe warunki robią swoje. Po obowiązkowym przywitaniu, minutce dla prasy, troszkę dłuższych formalnościach paszportowych młodzież dostała masę słodyczy, co było na moje oko najprzyjemniejszym punktem dnia. Autobus startuje o 22.30.. Północ, jesteśmy w Turnie! Zabieramy się do kolacji i idziemy spać. Zmęczone dzieci nagle odzyskały energię i zaczęły dokuczać. Po krótkiej perswazji poszły spać. Przykaz z góry - śpimy do oporu.
opiekunowie
Godzina 9.00 - pobudka (jako student przez "do oporu" rozumiem do południa - ale nie będę się kłócił). Pierwsze obowiązki - badania, czy każdy przyjechał zdrowy i by każdy wrócił do domu w pełni sił. Chwilę później mierzenie młodych, coby ich ubrać w to, co Caritas otrzymał w postaci darów (ludzie są kochani!). Z oporami, ale zrobione. Sam bym się w to ubrał, ale XXL nie prowadzą :) W międzyczasie organizujemy gry i zabawy sportowe. Najwięcej radości daje trampolina. I wcale się nie dziwię... Przy okazji uczę się nowego słowa - "wyjdź" i "idź". Teraz już nikt mi nie podskoczy!
Po obiedzie zaczynają się zajęcia integracyjne z radomskimi psycholożkami. Mam wrażenie, że dzieci bawią się tam lepiej niż w sali sportowej. Kolacja choć z polskimi składnikami została zrobiona w stylu bardziej gruzińskim niż wcześniejsze posiłki. Okazuje się, że nawet za granicą stół typu supra ( czyli każdy nakłada sobie z ustawionych na środku mis ) jest obowiązkowy, bo dzieciaki strasznie wybrzydzają. Jedni jedzą to, inni tamto, nikt nie rusza sałatek i jajecznicy :) Przynajmniej jak nikt czegoś nie ruszy, kadra może się dokładką posilić - czuję, że trochę tam utyję... Ja nie odmówiłem w Gruzji nigdy, nawet najbardziej niesamowitym potrawom, więc w sumie nie wiem o co Gruzinom chodzi. Ciekawe jest również to, że Gruzini zagryzają chlebem wszystko; mięso, zupy, ale również ziemniaki!
Dziś wyprawa do Pałacu Prezydenckiego. Jak zwykle śpimy do oporu, czyli pobudka o 7.30 :-( Śniadanie, przebranie i wyruszamy w stronę Warszawy. Do Pałacu wchodzimy o 12.00, a po godzinie zwiedzania następuje clou całego dnia - spotykamy Panią Prezydentową! Pierwsze przywitanie grupy, krótka rozmowa, długa sesja fotograficzna i zmierzamy do Oranżerii, gdzie posilamy się najlepszymi na świecie kanapeczkami, ciasteczkami, boską kawą i coca colą - dla każdego coś miłego. Na dokładkę można było zrobić sobie zdjęcie z Panią Prezydentową, a nawet jak kto chciał (ja chciałem, siostra Barbara chciała, ksiądz Grzegorz chciał... :-) ) mógł przez pewien czas podyskutować. Na wyjściu dostaliśmy fotograficzne pamiątki (widać tu rękę fotografa - nie to co ja...) i grupa udała się na długą sjestę w murach ośrodka Emaus. Oraz nowe rozdanie ubrań. Tu tym razem dziękujemy Mazowieckiemu Urzędowi Wojewódzkiemu!
Dzień 3 - wizyta w Pałacu Prezydenckim
Kolejny dzień zaczął się wyjazdem do Warszawy i zwiedzaniem, najpierw Zamku Królewskiego oraz Starego Miasta ( w Zamku jeszcze nie byłem, mimo, że studiuje 1 km dalej, a młodzi już tak :-) ), a później warszawskiego ZOO. ZOO na szczęście, inaczej niż przy wielu odwiedzinach moich znajomych, poskąpiło zbereźnych zabaw miejscowych makaków. Opatrzność czuwa nad wyprawą! Powrót z ZOO miał być katorgą (piątkowe popołudnie w Warszawie), ale ponieważ namówiłem grupę najstarszych Gruzinów do śpiewów w autobusie, wreszcie poczułem się jak 1500 km stąd. Śpiewy, rozmowy i otaczająca mnie radość i szczęście - i to wszytko gruzińskie - i to wszystko jak w Gruzji...
Po postnej, rybnej kolacji (z 3 dokładkami, a co! ) zaczął się czas wolny i kolejny rozdział ubrań i obuwia. Dziś czas chłopaków - ubierają się 2 razy dłużej niż dziewczyny i 2 razy więcej marudzą. Chyba czas przełamać pewne tabu :-)
Zgodnie z zasadą, że co można zrobić później, zrobimy wcześniej, dzień jak zwykle zaczął się bardzo z rana :-) Po śniadaniu grupa chłopaków pojechała na rower, a dziewczyny, w oczekiwaniu na swoją kolej, wybrały się na grzyby. Po krótkiej lekcji ( symulacja zatrucia żołądkowego ) zostawiły w spokoju muchomory i inne, dla każdego grzybiarza oczywiście niejadalne grzyby i pomogły uzbierać kilka kilogramów pięknych podgrzybków.
Po obiedzie wybraliśmy się na basen do Kozienic i jak to na basenie, szaleństwom końca nie było. Młodzi z uporem łamali zasady, jak nie jazdy rurą to skoków do wody. I jak tu im wszystko wytłumaczyć, gdy język basenowy kończy się u mnie na słowie "woda"?
Po kolacji rozkręciliśmy z jednej strony dyskotekę, a z drugiej zapasy. Dziewczyny raczej tańczyły, chłopaki raczej się mocowali. Ja uświadomiłem sobie kolejny raz jak błędne jest moje mniemanie o własnych umiejętnościach tanecznych. Życie to nie bajka...
Dzień zaczął się wcześnie...
Wyjechaliśmy do radomskiej Cerkwi, gdzie młodzi mogli się pomodlić. Pobyt ten umiliła również parafia prawosławna w Radomiu, która dzięki dobremu sercu parafian obdarowała młodych okazyjną paczką ze słodyczami i i słodką (w przenośni) maskotką :-) Po mszy i prezentach grupa udała się do radomskiej Betanii, gdzie zjedzono drugie śniadanie, by mieć siły na Muzeum Wsi Radomskiej.
W Muzeum jak zwykle było wesoło. Gruzini poznali polskie zabytki. Fakt faktem, że w Gruzji na budynki młodsze niż 200 lat nie mówi się zwykle zabytek, ale i tak im się podobało.
Chłopakom strasznie spodobało się również mówienie do mnie po gruzińsku i moje odpowiedzi, że nie rozumiem. Nie wiem o co im chodzi...
Po powrocie do ośrodka rozpoczęły się gry i zabawy sportowe, w których dominował rower i siatkówka - można stwierdzić, że są bardzo wysportowani. Ja osobiście nie polecam grania w siatę w japonkach, bo to bardzo wywrotne obuwie.
Wieczorkiem było moje show, czyli pokaz slajdów z Gruzji. Ja mówiłem, kolega tłumaczył, a opiekunka dzieciaków rozszerzała temat. Generalnie była to lekcja poznania Gruzji i jej historii. Ale ani zdjęcia zabytków, ani zdjęcia przyrody nie wywołały dużego zachwytu. Sala rozkręcała się dopiero przy zdjęciach gruzińskich imprez, bądź moich szaleństw. Największy atak histerycznego śmiechu wywołały śpiewy Gruzinów z Achalciche. To była noc!!! Za kilka dni dokończenie fotkami z Tbilisi i tymi najbardziej oczekiwanymi - z przedwojennej, Górnej Abchazji.
dzień 5 - wycieczka rowerowa
Dziś działo się całkiem sporo. Aż szkoda, że cały dzień musiałem spędzić dopełniając uniwersyteckie formalności.... Rano były gry i zabawy sportowe integrujące i młodzież i opiekunów. Efekty można zobaczyć na zdjęciach. Komentarz absolutnie zbędny :-)
Po południu młodzi wypłynęli na kajaki (dla prawie wszystkich była to inicjacja kajakowa) przerabiając kilkukilometrowy fragment Pilicy. Rzeka była wyjątkowo spokojna i posłuszna wiosłom, więc nie dziwiły mnie zadowolone komentarze chłopaków dzień później. Dziewczyny nie skomentowały.
Dzień 8 - Wawel dobyty!
Zaczęliśmy od baaardzo wczesnej pobudki, gdyż przed nami była wielogodzinna jazda do Małopolski. Autobus przez pół drogi był symbolem snu, a przez kolejne pół spać się już nie dało. Jakoś się na mnie uwzięto bym się nie wyspał...
Dojechaliśmy do Wieliczki, w podziemiach której miast wymarzonej przeze mnie 1 godziny spędziliśmy ok. 3. Dziwie się, że wszystkie matki i ojcowie w Polsce nie są symbolami bycia szczupłymi i wysportowanymi... Jak się człowiek przyjrzał niektórym komnatom to przypomniały mu gruzińskie Uplisciche czy Vardzię. Cudze chwalę, swego nie znam...
Później trafiliśmy na Wawel, który niestety zgodnie z naszym zegarem podróżowym trzeba było opuścić po godzinie. No, ale trzeba było pochwalić się najpiękniejszymi zabytkami w Polsce!
Kolejnym celem podróży był krakowski Aquapark, na którym ja przekonałem się, że jazda rurami w okularach jest dla nich zabójcza, a inni, że życie jest piękne. Dziewczynom szczególnie spodobał się rzut oburęczny na głęboką wodę czego jestem mistrzem dzięki praktykom u mojego taty :-) Chłopaki skupili się na zjeżdżalniach... Przyjemności lotu doznał tylko jeden jedyny.
Po opuszczeniu aquaparku udaliśmy się do McDonalda, który w Gruzji ma podobną renomę jak w Polsce miał 15 lat temu, tzn jest uznawany za symbol luksusu. Sam pracując w nim przez 3 miesiące nie zaprzeczę - naprawdę nie jest źle! Po jedzeniu udaliśmy się w podróż powrotną, w czasie której, gdy młodzie przestali się wreszcie tłuc po głowach mogłem sobie pospać. W ośrodku północna kolacja i lulu. Przykaz z góry - śpimy do oporu.
Dzień 9 - kajaki
Godzina 11.00 - wstaje. Wreszcie słowo stało się ciałem :-) Do ośrodka przyjechało 3 motocyklistów, którzy przez 3 godziny wozili zainteresowanych w te i wewte. Ja już z tego wyrosłem, ale im się podobało niesamowicie. Po obiadku i godzinie przygotowań (co zrobić, by wybrać się na kajaki, na których nie ma tyle miejsca co trzeba) wypłynęliśmy na Pilicę. Zostałem opiekunem 2-ch 10 latek więc nie miałem problemów ze sprawdzeniem swojej siły i umiejętności wioślarskich. No chyba, że przypadkiem one chciały mi pomóc wiosłując ze mną - o wywrotkę naprawdę bardzo łatwo. Pomagał jedynie głośny krzyk "ara, gaczere!!!" czyli, "nie, stój!!!". W międzyczasie wpadłem na mieliznę (kto to widział puszczać rzekę 3 cm ponad poziomem piachu?), ale jakoś wybrnęliśmy... Było bardzo fajnie i aż szkoda było wracać...
Wieczorkiem przerobiliśmy dania z grilla (szaszłyki!) i ognicho, by później, po dwóch godzinach wolnego czasu posłać młodych spać. Jutro też są atrakcje...
Dzień 9 - motocyklowe szaleństwa
Dziesiątego dnia, w piątek młodzi wybrali się na kolejną wyprawę do Radomia. W październiku w moim rodzinnym mieście bywają znacznie częściej niż ja. Sam udawałem się w tym czasie na odwołane wyjątkowo zajęcia na uczelni (oczywiście info jakoś przeszło bokiem)... Pierwszym punktem programu były odwiedziny w Młodzieżowym Domu Kultury, gdzie zapewniono rozrywki estetyczne (muzyka) i cielesne (żarło).
Po wyprawie na koncert rockowy przyszła kolej na Centrum Nauki i Zabawy "Bajka" gdzie młodzi znów mieli okazję powiększyć zapasy tkanki tłuszczowej na zimę :) Wieczorem, jako, że duża część kadry była podziębiona więc i średnio aktywna nie działo się nic specjalnego - młodzi szaleli, dzieci rysowały, my pilnowaliśmy. Cud miód :)
Dzień 11 - kolacja pożegnalna
2 dni przed wyjazdem były dniem najintensywniejszym. Od rana (jak i we wcześniejszych dniach) trwały wielkie przygotowania do pokazu artystycznego i pokazu umiejętności kulinarnych. Część osób ćwiczyła w piwnicach kroki i śpiew, część by nie przeszkadzać bawiła się w całym ośrodku ostawiając w spokoju okolice drzwi na salę prób. Ja sam wybrałem się do Radomia by przywieźć do ośrodka wszystko, na co udało mi się namówić moich partyjnych znajomych (PO, żeby pytań nie było). Byłem bardzo mile zaskoczony kupką pieniędzy, które zmajtaczyliśmy i zeskarpetkowaliśmy oraz w części po wizycie w hurtowni bielizny zainwestowaliśmy w słodycze. Na szczęście Saakaszwili gwarantuje darmową stomatologie, więc nie mam tu wyrzutów. Po powrocie z hurtowni bielizny, sklepów z ubraniami i słodyczami oraz miejsca zbiórki darów zaczął się ich systematyczny rozdział (jestem na 100% pewien, że młodzi mają teraz więcej ubrań niż ja).
Wieczorem na miejsce dojechał Krzysiek Dąbrowski, ambasador Konstantin Kawtaradze oraz masa gości honorowych bądź z dobrym słowem bądź z masą darów. Gruzini zaczęli odgrywać swoje role (śpiewnie bądź tanecznie), a ja... A ja ustawiałem laptopa piętro wyżej, bo się małpiszon sam nie chciał skonfigurować z rzutnikiem. Dobrze, żem nie agresywny, bo mój kindżał leżał bardzo blisko, a ja w głębi duszy chciałem go utłuc :) W końcu dotarłem na pokaz - podobno tą lepszą część i oniemiałem. Jakbym wrócił do znajomych w Gruzji i widział ich harce. Aż chciało się żyć!
Po spotkaniu udaliśmy się do jadalni, by po krótkich przemowach (większość miała miejsce na dole gdym laptopa ustawiał :D ) zabrać się do gruzińskiego żarła. Przed nami leżały żołądki w sosie z orzecha włoskiego, kurczak w sosie z orzecha włoskiego... Normalnie jak kolacja w Tbilisi. Tylko dzbana wina brakowało :) Po kolacji rozpoczęła się dyskoteka, na której Gruzini nie byli już tacy sami co zawsze. Starsi już byli smutni, młoda i średnia grupa (przynajmniej dziewczyny) dostały małpiego rozumu ganiając po ośrodku i siebie i mnie... Szybko chciałem iść spać.
W niedzielę rano grupa wybrała się do cerkwi na mszę. Po modlitwie na poczęstunek i rozmowę zaprosił ich pop, niezwykle zatroskany ich losem. Poza kolejną paczką darów (ciekawi mnie czy przebijemy Poznań z jego ok 100 kg :-) ) pop pomodlił się za młodych i obiecał, że w najbliższej przyszłości będzie to robił często. A, że każda pomoc jest na wagę złota...
Po powrocie zaczęło się wielkie pakowanie, czyli zbieranie do kupy wszystkiego, co młodzi dostali i co chcą zabrać. Najsilniejsi zmieścili się w jednej torbie podróżnej, Ci, na których najwięcej ubrań pasowało i w 3 torby mieli problem... Ja sam zacząłem swój autorski projekt, czyli zbiórkę danych kontaktowych i każdego z Gruzinów oraz późniejsze wykonanie fotografii wspólnej ze mną oraz samotnej, byśmy nie zapomnieli się za szybko. Nie myślałem, że spędzę nad tym 4 godziny...
Po kolacji zaczęła się pożegnalna dyskoteka i już niestety moje ostatnie chwile z młodymi. Z racji tego, że w poniedziałek oczekiwano mnie w Cieszynie musiałem uciekać. Dziewczyny zaczęły płakać już od początku dyskoteki, jeszcze nim przemówiłem jak mi z nimi było fajnie i jak niemiło od nich odjeżdżać, więc ich płacz zwalam na karby ich rychłego, a nie swojego odjazdu. Chociaż, kto tam wie... :-)
Dzień 11 - kolacja pożegnalna
Pobudka ok. 4.30, śniadanie 5.00, wyjazd 5.45. Dojazd, jak korek da to szybko. Przedpołudniowe pożegnanie z Polską i częścią opiekunów było bardzo smutne i w myśl zasady, że chłopaki nie płaczą, po części ciesze się, że mnie tam nie było. Inni opiekunowie nie kryli łez. Płacz był również w samolocie i na Tbiliskim lotnisku. A później przywitanie z krajem, przywitanie z rodziną, przywitanie, co by nie kłamać - z szarą rzeczywistością. Później powrót do miejsc, które od niedawna nazywane są domami. Tego jednak nie dane było już zobaczyć nikomu z ekipy. Samolot wrócił do Polski bardzo szybko.